Dzisiaj czas na pierwszy post w zupełności nie - kostiumowy. Mam tremę.
Jako że ostatnimi czasy przesiaduję w postapokaliptyczym Bostonie - Steam mówi, że spędziłam w nim już 55 godzin, z czego, przyznaję się, większość polegała na bieganiu po mapie w żałosnej próbie unikania walki i słuchaniu radia. Ale to nie Fallout 4 o którym mowa będzie przedmiotem tego posta. Będzie nim gra, która w porównaniu z kolosem Bethesdy jest jak pchła przy słoniu- malutkie, króciutkie dziełko które zostało po raz pierwszy zaprezentowane na GlobalGameJam 2015 i jest- jak zapewniają twórcy- cały czas w budowie. Chciałabym powiedzieć że śledzę GGJ i to właśnie tak dowiedziałam się o The long way, ale wcale tak nie było- przyjaciółka wysłała mi wczoraj w nocy link do gry z kilkunastoma głośnymi wykrzyknikami, a ja byłam tworem tak bardzo zafascynowana że ledwo wysiedziałam w szkole czekając aż będę mogła go ściągnąć. Ściągnęłam (jest darmowy), przeszłam- i tak naprawdę to chciałabym wiecej.
The long way- a hitch in the plan, gra wyprodukowana przez Blunt Instrument Studio polega wyłącznie na tym, żeby dotrzeć do miasta autostopem. oczywiście można również chodzić, bo auta nie zawsze się zatrzymują. A i żeby nie zostać wyrzuconym z samochodu lub, w najgorszym wypadku, zamordowanym, trzeba wybierać odpowiednie linijki dialogowe. Wszystko utrzymane w tajemnichym klimacie, przywodzącym na myśl chociażby Twin Peaks czy podcast Welcome to Night Vale- fabułę, bardzo tajemniczą- tworzą notatki które leżą co jakiś czas przy drodze, czasami też, jeśli dobrze poprowadzić rozmowę kierowcy mogą nam coś powiedzieć, nic jednak nie jest podane na tacy co tworzy w sumie przyjemną aurę niepewności.
Całą grę przeszłam w maksymalnie piętnaście minut- i warto poświęcić jej ten czas, bo jest intrygująca. Mam jednak wrażenie że jest zbyt krótka; ostatecznie chciałabym wiedzieć, o co chodzi, no i kim tak naprawdę jest i protagonista i kierowcy (jest trzech którzy się powtarzają; to kolejna wada, ale jednocześnie po kilku próbach ma się pewność jakiej odpowiedzi udzielić żeby zajechać jak najdalej). No cóż. Podobało mi się. Ale było mało.
Post zawiera okropne spoilery do Marsjanina Ridley'a Scotta. Zdaję sobie sprawę że premiera była w piątek- więc jeżeli ktoś jeszcze nie był, a chce, to radzę nie czytać.
Jestem fantastą i nic nigdy nie sprawi, że wciągnę się w Science-Fiction- myślałam, ze znużeniem patrząc w pasek postępu instalacji pierwszego Mass Effecta. Oczywiście bardzo się myliłam. Jak zwykle. Gwiezdne Wojny lubiłam od zawsze. Mój wewnętrzny fantasta całkowicie je akceptował- przecież to była opowieść fantasy, co z tego że z settingiem w kosmosie. Miecze były? Były, więc wszystko było w porządku. Sci-fi mnie bawiło, nie widziałam nic fajnego w laserowych pistoletach wydających bardzo lamerskie "pew, pew!".
A potem dorosłam. Potem zagrałam w Massa.
Oczywiście, podobnie jak Gwiezdne Wojny astronomia mnie pociągała- nie ukrywajmy, to pociąga chyba każdego z nas, i może to zabawne że jedna gra komputerowa była w stanie zmienić mój pogląd na cały gatunek, ale tak było, nie ma co ukrywać.
Nie rozflaczając się jakoś bardzo i zostawiając osobiste stosunki kosmosu dla siebie- bo w końcu to nie post o tym- chciałabym wreszcie przejść do głównego wątku- do filmu na którym byłam w piątek, po długim, długim oczekiwaniu.
Oh boy, oh boy, jak ja czekałam na ten film. Po znakomitym Interstellarze Nolana stwierdziłam, że w dzikim tłumie pseudopoważnych młodzieżowych produkcyjek zdarzają się wielkie perełki. I miałam nadzieję że Marsjanin będzie jedną z nich. Przecież to Ridley Scott! To musi być wspa...
Tak właściwie nie wiem czego oczekiwałam, ale na pewno nie tego co dostałam.
To nie był kosmiczny Zniewolony, dzięki Bogom, ale nie była to też Odyseja Kosmiczna albo ten nieszczęsny Interstellar. Więc co?
(tak tylko mówię, że z trailerów i opisu bardzo kojarzyło mi się z indyczkiem Lifeless Planet)
Mamy lata 30 XXI wieku, NASA wysyła lot załogowy na Marsa (na bardzo ładnym statku o nazwie Hermes). Astronauta Mark Watney zostaje ranny podczas Marsjańskiej burzy piaskowej, reszta jego załogi myśli, że nie przeżył, więc ucieka, zostawiając go. Po jakimś czasie jednak Mark odzyskuje przytomność i zdaje sobie sprawę że musi sobie poradzić sam na Czerwonej Planecie do kolejnej misji wysłanej przez NASA. Po jakimś czasie NASA zauważa że coś jest nie halo i że Watney chyba żyje i stara się wysłać mu trochę więcej zapasów, niestety spieszą się i nie testują statku który zbudowali w jakieś 30 dni więc statek rozpada się przy starcie. W końcu jeden z kolesi z astrofizyki wpada na pewien pomysł, coby wysłać załogę Hermesa, która jeszcze nie wróciła na Ziemię na ratunek, NASA krzyczy nie, Sean Bean mówi tak, wysyła Hermesowi zakodowaną wiadomość, którą załoga odbiera i postanawia pomóc. NASA stwierdza że skoro tak to ok, Hermes zawraca przechwytując ładunek na kilka następnych miesięcy w kosmosie, leci po Watneya, po kilku bardzo stresujących manewrach przechwytuje go i wraca na ziemię. Wszyscy są szczęśliwi, a Sean Bean żyje, tylko wyleciał z roboty. To tak w dużym skrócie. Matt Damon który wcielił się w rolę Marka radzi sobie bardzo nieźle, chociaż czasami zdawało mi się że stara się grać jak Chris Pratt w Strażnikach Galaktyki, chociaż może to tylko moje wrażenie, potęgowane muzyką disco lat 80 użytą jako soundtrack w niektórych momentach (chociaż było to uzasadnione fabularnie i całkiem przyjemne). Nie powinnam narzekać, bo humor mimo wszystko mi odpowiadał.
(tutaj nastąpiła całodniowa przerwa w pisaniu posta, skutkiem czego nie mam pojęcia do czego zmierzałam; pozwolę wiec sobie dokończyć to randomowymi przemyśleniami o filmie, co powinno powiedzieć Wam wszystko, co uważam na jego temat.)
Mark hodował kartofle na Marsie. Kartofle uratowały mu życie. Szkoda że nie był Irlandczykiem. (ba dum-tss)
CURIOSITY! WYKOPAŁ CURIOSITY! *gets too emotional over old NASA things*
Duża zawartość NASA w NASA. 10/10 z serduszkiem. *gets too emotional over NASA*
Propsy za Easter Egga z Władcą Pierścieni!!!!!11!!!1!1one
Stresowałam się zdecydowanie za bardzo biorąc pod uwagę koniec. Naprawdę się strsowałam oglądając ten film. Jakbym siedziała w Houston i oglądała te starania żeby sprowadzić Watneya na ziemię. But damn, to tylko i wyłącznie przez moją skrajną i bezgraniczną miłość i fascynację do NASA.
OK CZEMU RZUCACIE MI TU WĄTKIEM ROMANSOWYM Z DUPY, I MEAN, NIE ZNAM TYCH POSTACI, TEN KOLEŚ MIAŁ MOŻE DWIE MINUTY CZASU ANTENOWEGO I NIE POWIEDZIAŁ ANI SŁOWA DIALOGU, MAM SIĘ O NIEGO MARTWIĆ TERAZ CZY KI CZORT?
Dużo pobocznych postaci. Mało wnoszą, mają po dwa zdania w scenariuszu, ale są. Za dużo filmie, za dużo.
... pozwoliliście mu wylecieć w kosmos w kapsule przykrytej tylko plandeką i dziwicie się, że plandekę zwiało a sama kapsuła stawia opór? Pracujecie w NASA, goddammit!
No nie. Jak to wszyscy przeżyli? jak to w ogóle możliwe? Jakim, urwał, cudem to wszystko się udało? Co tu się dzieje?
Damn, przez chwilę naprawdę myślałam że umrą wszyscy. Potem że zginie tylko Watney. Potem że zginie pani komandor i Watney. Ale wszystko miało bardzo Amerykański happy end. Zawiodłam się.
Podsumowując- gdzie są te wewnętrzne głębokie przemyślenia nad sensem życia? Człowiek siedzi sam na nieeksplorowanej wcześniej planecie- i nic. Widzi widoczki które zapierają dech ( to jest plus tego filmu. bardzo, BARDZO duży plus.) i nic. Gdzie smutek, tęsknota, gdzie angst?
Marsjanin jest przyjemny, ale... płytki. O, to jest to słowo którego szukałam- ten film miał potencjał, ale go zmarnował. Wizualnie jest fantastyczny, ale nic po za tym. Nie popłakałam się nawet. A płaczę nad prawie wszystkim, co oglądam, zwłaszcza jeśli chodzi o filmy w konwencji eksplorowania kosmosu.
Nie popłakałam się też na Bitwie Pięciu Armii której nie znoszę. A to coś znaczy.
Chciałam zrobić ładną, poważną recenzję. Ale mi nie wyszło. Jak zwykle.
Share story
1 komentarze:
Zmiany, zmiany!
03:38
4 Comments
W krzakach coś głośno zaszeleściło. Odkrywca zatrzymał towarzyszy zdecydowanym ruchem ręki. Nagle przedziwne stworzenie przegalopowało przez suchą szosę, wzniecając za sobą tumany kurzu i zniknęło po drugiej stronie, urywając się w lesie. - co to było?- krzyknął jeden z członków drużyny Odkrywcy - ten kurz... Odkrywca długą chwilę stał bez słowa, po czym zdjął kowbojski kapelusz i przetarł spocone czoło mankietem koszuli. - To niemożliwe... - zaczął, wpatrując się w opadający pył - myślałem, że już dawno wyginęły w tym rejonie... Odwrócił się do przyjaciół. - To, moi drodzy- odetchnął ciężko- była Notka.
Po tym sensacyjnym wstępie do wstępu chyba czas się wytłumaczyć. Bardzo trudno jest mi prowadzić tego bloga- głównie dlatego, że się boję. Nie mam jakiejś szczególnej wiedzy na temat kostiumów- z innych blogów dowiedzielibyście się pewnie więcej a informacje byłyby znacznie lepszej jakości. Dlatego postanowiłam zmienić jego tematykę. Nie będzie to już blog stricte kostiumowy, tylko bardziej... mój, prywatny. Bardziej o grach komputerowych na których naprawdę się znam, bardziej z felietonami, które potrafię pisać- oczywiście elementów kostiumowych nie porzucę całkowicie, czasami będą się tu pojawiać rzeczy z tym związane, zwłaszcza że na jesieni czeka mnie kilka bardzo fajnych reko-wyjazdów.
Przechodząc dalej, żeby znów nie zostawić was tylko z notką informacyjną chciałabym przedstawić coś, co planowałam od dłuższego czasu- jednocześnie gładko nawiązując do zmiany tematyki bloga, coby nie było zbyt dużym szokiem czytanie o kosmonaucie na pustynnej planecie zaraz nad postem o osiemnastowiecznym szkockim balu.
Niemal wszyscy, którzy mnie znają wiedzą jak wielką fanką serii Assassin's Creed jestem (byłam). Właściwie to dzięki niej zaczęłam się interesować jednocześnie i grami komputerowymi i historyczną modą ( jak? pisałam fanfiki, a że pisałam je głównie o cywilach chciałam się jak najbardziej zgłębić w życie codzienne ludzi w danym okresie historycznym ;p ). Szybka garść suchych faktów:
Wyprodukowana przez Ubisoft Montreal pierwsza część serii Assassin's Creed została wydana pod tym samym tytułem, w roku 2007 przez firmę Ubisoft. Najnowsza część, Assassins Creed: Unity miała premierę w 2014 roku i obecnie jest ósmą główną częścią gry.
Tutaj było streszczenie fabuły. było jednak za długie i zbyt szczegółowe
Daruję sobie streszczenie na rzecz jedynej informacji, która będzie nam potrzebna żeby zrozumieć ten post: każda część gry ma miejsce w danym okresie historycznym, co więcej protagonista ma bezpośredni kontakt z prawdziwymi historycznymi postaciami. Mała rozpiska części gry i okresów historycznych, z pogrubieniem tych które będą nas interesować akurat w tym poście: Assassin's Creed- III Krucjata- od 1191 roku Assassin's Creed II- Włoski renesans- 1476-1499 Assassin's Creed Brotherhood- też włoski renesans- 1500-1507 Assassin's Creed Revelations- renesansowy Konstantynopol- 1510-1524 Assassin's Creed III- Wojna o niepodległość USA- 1760-1783 Assassin's Creed IV: Black Flag- Schyłek ery piractwa- 1715-1735 Assassins Creed Rouge Assassin's Creed: Unity- Rewolucja Francuska- 1789-1818
Do czego zmierzałam tym przydługim wstępem? Ano, do projektów postaci. Damskich. Bez charakterystycznych kapturów.
Rozumiem że projektowanie gry rządzi się swoimi prawami. Ale na miłość boską- kiedy robi się coś bazującego na faktycznych postaciach, faktycznych wydarzeniach raczej warto się postarać żeby to coś było jak najbardziej... wiarygodne, prawda? Na potrzeby notki przygotowałam trzy postacie, za które moim zdaniem należy zlinczować ich projektantów i przeciągnąć pod nieczyszczonym kilem każdego jednego. Zacznę od razu od pierwszego miejsca- więc co? Jedziemy!
Zaszczytne miejsce pierwsze przypada Lukrecji Borgii przedstawionej w Assassin's Creed Brotherhood.
Wystarczy spojrzeć na sam render postaci i KAŻDY kto choć przez chwilę miał do czynienia z przełomem piętnastego i szesnastego wieku zrozumie o co mi chodzi;
To okropnie połączenie suczej wampirzycy i przylaszczki jest po prostu... niesmaczne. Fioletowy cień na powiekach? Serio...? WycienIOWANE WŁOSY? SERIO?! Jak można było, projektując główną antagonistkę gry, w dodatku taką, która kiedyś żyła, nie zrobić ŻADNEGO reaserchu?
Ostre rysy twarzy są ok, serio, mimo że dla mnie jedyną słuszną Lukrecją pozostanie na zawsze Holliday Grainger; Dla sukni nie ma ani usprawiedliwienia, ani ratunku.
Rozumiem że krótkie staniki i ciąża wywołana krojem i halką z poduszką pod suknią nie jest seksi- ale prostytutka w stroju wampirzycy z wypożyczalni kostiumów jest jeszcze mniej seksi.
Lukrecja Borgia nie ma prawa tak wyglądać. To córka papieża goddamit, i powinna coś sobą reprezentować.
Wiecie co? O:
Zajęło mi to maksymalnie dziesięć minut. Włącznie z przeglądaniem pinteresta w szalonej podróży po reaserch. Jeżeli piersi na wierzchu w prześwitującej koszuli nie są wyzywające to ja nie wiem, co jest.
W sumie to i ja z evil twarzą "nie spałam całą noc i jest mi smutno z tego powodu" byłabym lepszą Borgią niż to u góry.
Cudowna suknia dzięki uprzejmości fundacji Nomina Rosae
Miejsce drugie, czyli jak wzorcowo spartolić projekt: Oto concept art Cateriny Sforzy, który nie jest idealny, ale przynajmniej jest bliższy idei tego okresu historycznego. Talię podciągnąć do góry, rozcięcie przesunąć na środek, Voila!
Wyobraźcie sobie; Wersal, rok 1789. Rewolucja jeszcze się nie zaczęła. Pominę fakt wydania balu na cześć dziewuchy z jednej z wielu szlacheckich rodzin mieszkającej w tym mieście w pałacu królewskim; ok, główna protagonistka, takie nagięcie historii zniosę. KIECKI NIE ZNIESĘ.
Ta fantastyczna mieszanka księżniczki disneya i gotki która stylizowała swoją suknię na lata 40 XIX wieku jest nie do przyjęcia.
Bardzo lubię Elise. Jej strój polowy jest nawet dobrze zrobiony. Jej suknia którą miała na sobie w sekwencji w której była przedstawiona jako dziecko też dawała radę, mimo że przypominała trochę trój karnawałowy z lat 80 XIX wieku stylizowany na XVIII. Ale to... to mnie przerosło.
Aha, zapomniała wspomnieć że skoro to był bal w wersalu nie wystarczy zwykła suknia balowa; Elise powinna być ubrana w suknię dworską.
Mogę mieć przypuszczenia że projektanci wzorowali się- bardzo luźno- na tej rycinie????
W sumie wysuwam te wnioski tylko na podstawie tego że a) suknia Elise też jest zielona, b) biała halka(?) na dole jej sukni też jest tak podciągnięta, jak białe falbany na spódnicy przedstawionej na rycinie i c) na rysunku konceptowym suknia Elise też miała taki stojący kołnierz, jak suknia na rycinie.
Pięciominutowy szkic o tytule: "Zrobiłabym to lepiej" :
Paniery NAPRAWDĘ NIE GRYZĄ. Sama ich nie lubię, i noszę tylko kiedy muszę, rozumiem; ale bal w Wersalu jest akurat okazją na którą założyłabym nawet długi i szeroki ławkowaty paniej. Bez zbędnego gadania.
Ciekawostka: Stroje NPCów w tej grze są naprawdę dobre i naprawdę historyczne, jak jeszcze nigdy w serii. Co się stało z główną bohaterką? Zajebistość na siłę? D:
Jeżeli ktoś ma ochotę zobaczyć jak suknia wygląda w praktyce polecam sobie obejrzeć (to tylko dwie minuty, a scena jest z gatunku tych bardzo uroczych):
I , to, do którego mam niewiele uwag; Anne Bonny z Assassin's Creed Black Flag
Anne Bonny ma to ułatwienie że jest piratką. Oddać trzeba jej to że ma a) Pończochy, b) historyczne buty i c) całkiem historyczne podwiązki. Jedyne co mogę jej zarzucić to ten paso-underbusto-gorset i koszula, bardzo ni-wypiął nie przypiął. Ani to damskie ani męskie. Ale ok, ten projekt dostaje moje propsy.
W tym roku wychodzi Assassin's Creed Syndicate; dziejące się w Londynie, w roku 1869. Na razie wygląda dobrze, i mam nadzieję że już tak zostanie.
Jako przykład projektanta postaci który naprawdę wie, co robi mogę podać Claire Hummel, w internecie znaną jaką Shoomlah: tę ilustrację na pewno zna większość osób odwiedzających bloga, ajest to nic innego, tylko projekt postaci do gry Bioshock: Infinite, która mimo że mocno steampunkowa przedstawia alternatywną rzeczywistość w roku 1910.
Tym optymistycznym akcentem chciałam zakończyć posta przejściowego! Gratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do końca <3
Share story
4
komentarze:
Beep
15:19
3 Comments
Powinnam teraz zacząć przepraszać za długą nieobecność na blogu, brak postów czy czegokolwiek innego. Wynika to, oczywiście, z faktu że nauka zajmuje sporo czasu, ale gdybym tak napisała byłabym nieszczera: GRANIE zajmuje tego czasu o wiele więcej. I to właśnie robię od sierpnia: GRAM. Zastanawiając się coraz częściej nad założeniem bloga gamingowego (na tym się przynajmniej znam) i mając jednocześnie cztery nitki pozaczynane na blogu kostiumowym idę na kompromis i nie robię nic. Logiczne. Dodatkowo grając w grę, która tak bardzo odbiega od elementów kostiumowo- historycznych (zmieniłam Assassin's Creed na wielkie serie BioWare'u, i z żalem przyznaję że Mass Effect i Dragon Age są bar... A miałam nie pisać o grach, ok) coraz mniej wiem o czym pisać- co jeszcze mocniej podkreśla mój największy problem jakim jest niepokój przed publikowaniem czegokolwiek (bo ktoś bardziej się na tym zna, bo ktoś napisze to lepiej... wiecie o co chodzi.). Postanowiłam jednak wziąć się w garść i wrócić Szafę do życia, bo jej się należy, a to że jestem duszą w Thedas nie zmienia faktu, że szyję, piszę historyczne opowiadania i mam stały kontakt z Krynoliną.
Na co w takim razie traciłam czas, i co pisałam zamiast pisać tego nędznego bloga?
Cóż, komiks.
Postanowiłam przetransformować moje długie opowiadanie (które, swoją drogą, bardziej już zasługuje na miano "książki" chociaż tylko w cudzysłowie) w dwuczęściowy (tomowy?) komis, obejmujący prawie trzy pokolenia i toczący się w latach 1715-1780/90. Będzie dużo statków, dużo koni i dużo Szkotów, choć zdecydowanie okrętów będzie najwięcej.
No dobrze, i tak nikogo to nie interesuje. Komiks komiksem, ale czy coś uszyłam?
Ta. Jedną smutną sukienkę. W cztery godziny. (Eleonora może potwierdzić, że tak naprawdę do balu nie miałam pojęcia jak wygląda jej finalna wersja #YOLO ;) ) Ale zaraz, jakiego balu?
Zimowego Balu Szkockiego, który odbył się w Styczniu w Krakowskim Dworku Białoprądnickim. Wszyscy którzy mnie znają znają również moją (raczej głęboką) obsesję na punkcie Szkockich powstań Jakobickich, więc wyobraźcie sobie moją reakcję kiedy okazało się, że taki będzie temat balu. Ostatecznie w datowanie wpisałam się chyba tylko ja i Alicja (nie licząc panów) ;p
Drugiego dnia w Jamie Michalika zaprezentowałam się w swojej kiecy złotopopołudniowej, oraz kapeluszu Eleonory odważnie przypiętym do mojej głowy przez Asię ;)
Brzydkie samochody
(zdjęcia wykonała Alicja <3)
W zeszłą środę uszyłam również całkiem sama swoją pierwszą sznurówkę, przygotowując się na XVIII- wieczny piknik w Częstochowie, jednak do tego czasu zdążę odwiedzić też krakowskie Muzeum Lotnictwa podczas Nocy Muzeów.
Ta notka była tylko marnym uświadomieniem Was, że żyję. Nic takiego.
2023--I made things!
-
[image: DSC_0642~3] [image: DSC_0522~2] [image: DSC_0475]
[image: DSC_0366~2] [image: MEP_0873~2] [image: DSC_0512-01~3]
Over the past few years, I've le...
strój na łyżwy - 1887 / 1887 ice skating attire
-
*Strój na łyżwy z okresu drugiej turniury marzył mi się już od dłuższego
czasu, ale moje poprzednie podejścia do tej epoki kończyły się katastrofą.
Dop...
1 komentarze: